Info

Suma podjazdów to 92796 metrów.
Więcej o mnie.

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Marzec4 - 0
- 2025, Luty1 - 1
- 2024, Grudzień1 - 0
- 2024, Październik1 - 0
- 2024, Wrzesień3 - 0
- 2024, Sierpień2 - 0
- 2024, Lipiec3 - 4
- 2024, Czerwiec6 - 0
- 2024, Maj4 - 0
- 2024, Kwiecień2 - 0
- 2024, Marzec2 - 0
- 2024, Luty2 - 0
- 2023, Październik1 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 0
- 2023, Sierpień5 - 2
- 2023, Lipiec2 - 0
- 2023, Czerwiec6 - 0
- 2023, Maj3 - 0
- 2023, Kwiecień2 - 0
- 2023, Marzec2 - 0
- 2022, Październik2 - 0
- 2022, Wrzesień1 - 1
- 2022, Sierpień6 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec2 - 0
- 2022, Kwiecień3 - 0
- 2022, Marzec4 - 7
- 2022, Luty1 - 0
- 2021, Październik3 - 0
- 2021, Wrzesień2 - 0
- 2021, Sierpień4 - 1
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 1
- 2021, Maj3 - 1
- 2021, Kwiecień2 - 0
- 2021, Marzec4 - 4
- 2020, Listopad1 - 0
- 2020, Październik3 - 3
- 2020, Wrzesień1 - 0
- 2020, Sierpień8 - 5
- 2020, Lipiec3 - 2
- 2020, Czerwiec3 - 0
- 2020, Maj4 - 0
- 2020, Kwiecień1 - 2
- 2020, Marzec1 - 3
- 2020, Luty1 - 2
- 2020, Styczeń1 - 2
- 2019, Listopad1 - 2
- 2019, Październik2 - 4
- 2019, Wrzesień1 - 1
- 2019, Sierpień2 - 3
- 2019, Lipiec6 - 17
- 2019, Czerwiec4 - 8
- 2019, Maj2 - 7
- 2019, Marzec3 - 8
- 2019, Luty2 - 5
- 2018, Listopad1 - 3
- 2018, Październik1 - 3
- 2018, Wrzesień2 - 3
- 2018, Sierpień3 - 12
- 2018, Lipiec6 - 22
- 2018, Czerwiec1 - 5
- 2018, Maj3 - 11
- 2018, Kwiecień3 - 16
- 2018, Marzec2 - 7
- 2018, Luty2 - 6
- 2018, Styczeń1 - 11
- 2017, Listopad1 - 3
- 2017, Wrzesień2 - 6
- 2017, Sierpień3 - 7
- 2017, Lipiec6 - 6
- 2017, Czerwiec4 - 9
- 2017, Maj3 - 10
- 2017, Kwiecień2 - 9
- 2017, Marzec3 - 16
- 2016, Listopad1 - 1
- 2016, Październik1 - 1
- 2016, Sierpień5 - 19
- 2016, Lipiec4 - 14
- 2016, Czerwiec4 - 17
- 2016, Maj2 - 19
- 2016, Kwiecień2 - 8
- 2016, Marzec2 - 6
- 2016, Luty1 - 1
- 2015, Grudzień1 - 5
- 2015, Listopad1 - 5
- 2015, Październik3 - 14
- 2015, Wrzesień3 - 5
- 2015, Sierpień7 - 21
- 2015, Lipiec5 - 4
- 2015, Czerwiec4 - 9
- 2015, Maj4 - 13
- 2015, Kwiecień4 - 4
- 2015, Marzec5 - 10
- 2015, Luty1 - 2
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad3 - 7
- 2014, Październik2 - 2
- 2014, Wrzesień3 - 11
- 2014, Sierpień8 - 19
- 2014, Lipiec3 - 8
- 2014, Czerwiec3 - 9
- 2014, Maj3 - 6
- 2014, Kwiecień2 - 4
- 2014, Marzec4 - 13
- 2014, Luty2 - 7
- 2014, Styczeń1 - 1
- 2013, Grudzień1 - 7
- 2013, Październik2 - 7
- 2013, Wrzesień1 - 1
- 2013, Sierpień6 - 23
- 2013, Lipiec5 - 16
- 2013, Czerwiec6 - 8
- 2013, Maj7 - 16
- 2013, Kwiecień5 - 11
- 2013, Marzec3 - 15
- 2012, Listopad3 - 10
- 2012, Październik2 - 12
- 2012, Sierpień5 - 19
- 2012, Lipiec3 - 17
- 2012, Czerwiec4 - 4
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec4 - 5
- DST 111.00km
- Teren 43.00km
- Czas 06:35
- VAVG 16.86km/h
- VMAX 45.10km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 362m
- Sprzęt VAMP-irek
- Aktywność Jazda na rowerze
Green Velo 2019 - dzień trzeci
Niedziela, 28 lipca 2019 · dodano: 01.08.2019 | Komentarze 1
Dzień trzeci przede wszystkim zapowiadał się na naprawdę bardzo gorący i dodatkowo najdłuższy, jeśli chodzi o dystans. Waldek do tego wszystkiego dołożył wiadomość, ze wyczytał gdzieś na forum informację o tym, że dziś napotkamy jeden z bardziej podłych fragmentów szlaku GV. Ale kto by się tym przejmował z rana. Da się radę. Nikt o tym o godzinie 9.00 rano nie zawracał sobie głowy. Bardziej nas martwiła przeprawa promowa przez Bug. Bo skoro jest mało wody w rzekach to ciekawe czy prom w Mielniku będzie pracował.
Dzięki małej pomyłce w nawigacji żegnamy się z Hajnówkę w wersji rozszerzonej zwiedzają jeszcze kawałeczek tego miasta. Za miastem czeka nas długa prosta w pełnym słońcu. Co prawda trudno mówić o dziewiątej rano o pełnym słońcu, ale niestety dziś już o tej godzinie było naprawdę bardzo ciepło i duszno. Wiatr nam sprzyja, bo wieje w plecy, więc kilometry umykają szybko. Mnie od samego początku jedzie się dość ciężko. Mięśnie po wczorajszej wygranej w czasówce w TdF trochę bolą, a do tego czuję po telefonicznej rozmowie z żonką, że w domu nie jest wszystko tak jak powinno być.
Ale jechać trzeba, krajobrazy podziwiać, koła nie puszczać i odpuścić sobie dziś rumakowanie na czele peletonu. I jakoś to będzie.
I było całkiem przyjemnie. Ból się rozszedł po kościach, głowa trochę przestała myśleć widoki fajne jak zwykle brygada mnie rozweselała i …. I nagle przyszła niespodziewanie miejscowość Czeremcha, a właściwie to droga nr 66, którą przekroczyliśmy w okolicach Czeremchy.
I się #$#@#$ zaczęło.
Sypki piasek na drodze, która była pofałdowana, taka jak tarka, nie wiem jak to opisać, ale jazda po niej z otwartymi ustami groziła odgryzieniem języka a z zamkniętymi w tym upale uduszeniem. Szybkość na liczniku to 6-8 km/h.
No dobra trudno. Szlak Green Velo to różnorodność nawierzchni i to jest fajne. Więc jedziemy przecież zaraz się to pewnie skończy. Jedziemy kilometr, dwa, pięć 10 kurcze to się nie kończy !!!!!. Końca nie widać, woda wypita. W niektórych miejscach było tyle piachu że walczyło się o przetrwanie. Koła cieniutkie, sakwy ciężki, żar z nieba, gdzie nie gdzie wiatr w twarz. Myślałem ze nie dojadę, że za chwilę ciepnę rower w krzaczory i koniec wycieczki. Znajdę sobie gdzieś kwaterę i zostaje. Ale szkoda mi oderwać się od takiej fajnej ekipy. Co prawda na tym odcinku, który tak mniej więcej liczył około 18 km rozciągnęliśmy się tak ze się nawet nie widzieliśmy. A spotkania były tylko wówczas jak się spadło już z roweru i łapało chwilkę odpoczynku. Nie muszę wam chyba mówić, o czym i jakich słów używaliśmy, gdy rozmawialiśmy prawda. Ale za każdym razem trzymała nas nadzieja ze już za chwilkę już jeszcze ten zakręt i pewnie tam już jest dobrze. Ja nie mówię o asfalcie, ja nawet nie mówię o tym piachu. Niech i on sobie nawet i był, ale ta tarka była jak nóż wbijany w plecy milimetr po milimetrze przez blisko 2 godziny. Generalnie można powiedzieć, że do Grabarki droga była masakryczna. Potem oczywiście też były jeszcze fragmenty szutru i piasku, ale nie było tej cholernej tarki. Całe szczęście ze tak w połowie tej mordęgi Mateusz dodzwonił ,się do obsługi promu i dowiedzieliśmy się że kursuje regularnie cały czas do godzony 20.00. Uffff chociaż to zmartwienie mamy z głowy.
W Grabarce zrobiliśmy troszkę dłuższy postój, aby zwiedzić to najważniejszym miejsce kultu religijnego wyznawców prawosławia w Polsce. Tu znajduje się utworzony w 1947 monaster żeński Świętych Marty i Marii, a także 3 klasztorne cerkwie. Wokół głównej cerkwi Przemienienia Pańskiego (z trzech stron – północnej, wschodniej i południowej) wśród wysokich sosen ustawionych jest wiele krzyży, przynoszonych, co roku przez pielgrzymów zmierzających na obchody święta Przemienienia Pańskiego, które robią niesamowite wrażenie. Na górę pod cerkiew prowadza kamienne schody, których pokonanie wymaga trochę wysiłku, a biorąc pod uwagę naszą drogę tu wejście dla mnie na górę było naprawdę ciężkie.
Czas goni trzeba ruszać dalej. Nie wiadomo czy nie dopadnie nas jeszcze zmora zwana TARKĄ. Udało się. Dojechaliśmy do Mielnika w pełnym uzębieniu, szprychy też całe, czasu jeszcze sporo to zasiedliśmy do obiadu i zasłużonego odpoczynku.
Po tych przyjemnych czynnościach ruszamy na przeprawę promową, która należy traktować, jako jedną z atrakcji dzisiejszego dnia.
Oj zapomniałbym przecież w Mielniku odwiedziliśmy jeszcze górę zamkową, na którym zachowała się tylko ruina zamkowego kościoła Świętej Trójcy. Tuż obok tego miejsca jest punkt widokowy na Bug. Widok z tego punku wart był już naprawdę dużego poświecenia wejścia po bardzo stromych prowizorycznych schodkach. Ale wdrapałem się i nie żałuję.
Po dostaniu się na drugą stronę rzeki zostało nam już do katery tylko 8 km. No tak długo ciągnących się 8 km to ja w życiu nie jechałem. Odniosłem wrażenie ze to nie było 8 km tylko 88 km. No końca naszej dzisiejszej podróży nie było widać. Ale jak się ukazał to uśmiechy mieliśmy od ucha do ucha. Piękna drewniana chata, wystylizowane wnętrze, leżaczki za budynkiem zerkały na nas i kusiły wieczornym odpoczynkiem z widokiem na pola i zarośla tuż przy rzece oraz zachodzące słoneczko. Po dzisiejszych trudach wymarzone miejsce na odpoczynek. Cisza i spokój polecam z czystym sumieniem.
I tak zakończył się nasz trzeci dzień wycieczki szlakiem Green Velo. Oczywiście było ciężko, ale tych chwil w gronie przyjaciół się nie zapomni, a drobne niedogodności. Kto by je chciał pamiętać. Powiem tak, jeśli ktoś jedzie szlakiem GV dla samego szlaku, dla frajdy z przejechania go, dla poznania go to odcinek, który opisałem jest niezbędny do przejechania. Natomiast jeśli ktoś po prostu zwiedzając te tereny porusza się różnymi szlakami m.in. GV aby dotrzeć do swojego miejsca przeznaczenia to nich omija ten odcinek . Szkoda sił, a krajobrazowo nic szczególnego, atrakcji, zabytków itp. tez niema.
Dzień udany, wieczór wspaniały czas na sen.
Trasa : Hajnówka – Istok – Dubicze Cerkiewne – Kuraszewo – Kleszczele – Dobrowoda – Repczyce – Czeremcha – Rogacze – Nurczyk – Nurzec Stacja – Borysowszczyzna – Grabarka – Końskie Góry – Radziwiłłówka – Mielnik – Zabuże – Klepaczew – Serpelice - Borsuki
Foto :
Gdzieś na trasie dnia trzeciego © GOZDZIK
Grabarka - główna cerkiew © GOZDZIK
I niesamowita ilość krzyży - Grabarka © GOZDZIK
Gdzieś na Green Velo © GOZDZIK
Mielnik i Góra Zamkowa z ruinami kościoła. Jedyna pozostałość zamku © GOZDZIK
Widok z zamkowej góry na Bug - Mielnik © GOZDZIK
Schodki na punkt widokowy - Mielnik © GOZDZIK
No i się przeprawiamy przez Bug © GOZDZIK
Plusk, plusk płyniemy sobie przez Bug © GOZDZIK
- DST 107.00km
- Teren 15.00km
- Czas 05:32
- VAVG 19.34km/h
- VMAX 35.80km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 317m
- Sprzęt VAMP-irek
- Aktywność Jazda na rowerze
Green Velo 2019 - dzień drugi
Sobota, 27 lipca 2019 · dodano: 31.07.2019 | Komentarze 2
Dzień drugi rozpoczęliśmy od bardzo smacznego śniadanka serwowanego przez właścicieli pensjonatu. O właśnie w tym roku to taki dość miły dodatek do zarezerwowanych noclegów. W każdym z nich pyszne śniadanie (ostatni nocleg to mistrzostwo świata) w rodzaju szwedzkiego stołu. Bardzo duży wybór wędlin, serów i czegoś na ciepło oraz pomidorków, ogórków zielonych, kiszonych, sałatek i czegoś na słodko i na mlecznie hi hihi. W porównaniu z zeszłorocznymi śniadaniami w postaci kawałka kiełbasy albo puszki do suchej były tuż przed wyjazdem lub przy pierwszym napotkanym sklepie to istny „wersal”. To naprawdę dobry pomysł, bo najedzeni smacznym, dobrym i pożywnym śniadankiem mogliśmy od samego początku skupiać się na podziwianiu krajobrazu i pokonywaniu kolejnych kilometrów. A dzień dzisiejszy szykował dla nas wiele atrakcji tych, o których wiedzieliśmy i na nie czekaliśmy, oraz tych niespodziewanych, które nas zaskoczyły niesamowicie. Ruszamy wiec dość spokojna i senną drogą w kierunku miejscowości Eliaszuki, a następnie jedziemy nad Zalew Siemianówka, nad którym były kręcone sceny do filmu Opowieści z Narnii - Lew, Czarownica i Stara Szafa Tu zarządziliśmy, w demokratycznych wyborach, dłuższy postój, aby nacieszyć oczy i posiedzieć w chłodnym wiaterku nad brzegiem samego zalewu.
Ale niestety czas było ruszać dalej.
Pobyt nad zalewem tak mnie zrelaksował i wyciszył, że na najbliższym szybkim postoju (foto cerkwi) na MOR-e w Siemianówce zostawiłem mój plecak, w którym były pieniądze na cała wyjazd, dokumenty, bilet powrotny, karta do bankomatu (nie nie bez PIN-a hihihi). Piorun przypominający o tym, że nie mam części wyposażenia trafił mnie tak mniej więcej po przejechaniu 5 km. Zawróciłem prawie w miejscu, ciśnienie chyba 200 na 150 i taka moc w nogach, że czasówka na TdF byłaby spokojnie moja nawet z tymi sakwami. Grzegorz, który ruszył za mną, aby w razie, co pomóc mi wyszarpać zgubę z rąk sępów po kilkuset metrach nie zauważył nawet czy pojechałem prosto czy skręciłem tak jak szlak prowadził. Suma summarum pojechał dużo dalej ode mnie, bo ja dopadłem do MOR-a zobaczyłem, że plecak jest sprawdziłem, że portfel i kasa też są i prawie w takim samym tępię ruszyłem do miejsca, w którym zostawiłem grupę. Tak w tej miejscowości pojechałem inną droga krótszą, nie po szlaku i dlatego nie spotkaliśmy się z Grzegorzem, któremu musze tu jeszcze raz podziękować za to, że chciał mi pomóc. W oczekiwaniu na powrót naszego kolegi, który dotarł prawie pod sam zalew zanim zorientował się, że mnie tam nie ma a przede wszystkim raczył odebrać telefon i dowiedzieć się, że ja już dawno wróciłem, błogo poleżeliśmy sobie na trawie w cieniu i lekkim chłodzie. Jednak, ponieważ długo go nie było i zaczęliśmy się martwić że może ma jakąś awarię, a czas nam ucieka tym razem ja ruszyłem w jego stronę a reszta grupy pojechał dalej szlakiem aby dorwać jakiś sklep i zrobić małe zaopatrzenie. Więc ja ponownie rwę czym prędzej w stronę Siemiatówki aby Grzegorza ratować.
Jest … jedzie ….. uffff wszystko dobrze. Ruszamy wiec czym prędzej (ponownie) aby dogonić resztę. Dopadamy ich tuż przed miejscowością Mikłaszewo i dowiadujemy się że niestety najbliższy sklep jest w Narewce, a że nas mocno zmęczyły odcinki czym prędzej i pora zbliżała się obiadowa to odbiliśmy lekko ze szlaku aby znaleźć nie sklep ale jakiś bar z jedzeniem. I znaleźliśmy, a właściwie to znalazł go dla nas Mateusz który był naszą zwiadowcą. Bar niepozorny, mały, ciasny, ale jakieś menu jest.
Zamówiliśmy żurek.
Z pewna doza nieśmiałości zanurzamy łyżki w pięknie pachnącej zupie i…… i za chwile mamy poezję w ustach. Kubki smakowe dostają dokładnie to, czego oczekiwały. Pyszny żurek dobrze doprawiony z dużą ilością kiełbaski, jajeczko, ziemniaczki i to w dość pokaźnej miseczce. Naprawdę niebo w gębie. Spokojnie można były się najeść. Nie wspominając już o szarlotce, którą też była przepyszna. Z czystym sumieniem polecam niepozorny bar na wjeździe do Narewki od strony Mikłaszewa.
Takie to jedzonko było pyszne i smaczne że nie zauważyliśmy jak nad nasze głowy a dokładnie nad parasole nadeszła chmura z której luną deszcz , który nas przybił do kwadratu na dobre 1,5 godziny. Stracona godzina wcześniej teraz półtorej i nie wiadomo jak i kiedy mamy prawie 3 godziny w plecy. A dopiero była pierwsza z planowanych atrakcji. Już nie wspominam o błogim lenistwie nad zalewem, bo to było w planach. Dlatego jeszcze w ostatnich kroplach ulewy ruszamy na trasę, jednak nie wracamy do miejsca gdzie pożegnaliśmy się na chwilkę ze szlakiem GV tylko dobijamy do niego już za Narewką, a dokładnie w wiosce Guszczewina.
Przed nami za chwilkę Puszcza Białowieska i moc atrakcji. Właściwie to już sam przejazd szlakiem przez puszcze robi wrażenie. Drzewa, roślinność a to wszystko tuż po opadach deszczu skąpane w słońcu krople wody wydawały się, że tańczą na dywanie i ścianie zieleni. Bardzo mi się tu podobało. A jak do tego dołożymy „przejście” na rowerach hihihi szlakiem zwanym Żebra Żubra, wizytę w wieży widokowej w Białowieży, odwiedzenia restauracji Carska (bez konsumpcji, bo wypłaty by mi brakło na herbatę) to będzie całość piękna i atrakcji przyrodniczo krajobrazowych. A jeszcze trzeba dołożyć aspekt sentymentalny. Bo w Białowieży byłem, gdy miałem lat 18 na obozie zimowym. Co prawda nic nie poznawałem miasta, miejsca, ale wspomnienia ciepłych obozowych chwil wróciły.
Niestety czas gonił i to bardzo. Musieliśmy ruszać na kwaterę, która była w niedalekiej Hajnówce. Słońce pomalutku kładło się spać, a my po ostatniej taka mieliśmy nadzieję przygodzie, jaka nas potkała w Barze u Kolarza - rozcięty palec o zbite szkło – ruszyliśmy na ostatni odcinek dzisiejszej wycieczki. Na kwaterę dotarliśmy po godzinie 20 i zanim cała grupa się umyła przebrała i zeszła do restauracji to okazało się ze kucharz już skończył prace i nic, co wymaga większego przygotowania nie dostaniemy.
Szkoda ze w tym momencie nie pomyśleliśmy naszymi strudzonymi głowami o tym ze na 100% jedzenie będzie tuz obok na odbywającym się w Hajnówce koncercie. Dostaliśmy, co prawda dzięki uprzejmości obsługi hotelu odgrzane pierogi i pielmieni, ale nie dość, że czekaliśmy ponad godzinę to po wrażeniach dzisiejszego dnia mój brzunio domagał się więcej. Mogłem pójść z Leną Grzegorzem, Andrzejem i Grzegorzem na ten koncert. Ale potrzeba snu wygrała z potrzebą dopełnienia się. I dobrze, chociaż spokojny sen miałem, bo pielmieni strawiłem wchodząc po schodach do pokoju.
Kolejny wspaniały, sympatyczny, pełen wrażeń, emocji i tych negatywnych, ale przede wszystkim pozytywnych dzień. Mnóstwo śmiechu i zabawy, oraz niesamowitych widoków krajobrazowo-przyrodniczych.
Trasa : Michałowo – Nowa Wola – Suszcza – Eliaszuki – Nowa Łuka – Tarnopol – Siemianówka x3 hi hi hi – Mikłaszewo – Narewka – Guszczewina – Białowieża przez szlak Żebra Żubra – Pogorzelce – Teremiski – Budy – Hajnówka
Foto
Na szlaku Green Velo © GOZDZIK
Nad zalewem Siemianówka © GOZDZIK
Siemianówka - tu nieopodal zostawiłem plecak © GOZDZIK
Na szlaku w Puszczy Białowieskiej © GOZDZIK
Na szlaku Żebra Żubra © GOZDZIK
Białowieża i wieża widokowa © GOZDZIK
Widok z wieży © GOZDZIK
Carska - To dawna stacja Białowieża Towarowa zbudowana dla cara Mikołaja II w 1903 roku © GOZDZIK
W Leśnym Zajeździe u Kolarza © GOZDZIK
- DST 94.20km
- Teren 10.00km
- Czas 05:01
- VAVG 18.78km/h
- VMAX 38.60km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 551m
- Sprzęt VAMP-irek
- Aktywność Jazda na rowerze
Green Velo 2019 dzień pierwszy
Piątek, 26 lipca 2019 · dodano: 31.07.2019 | Komentarze 2
Najbardziej smakują, cieszą i radują serce te wyjazdy, wydarzenia czy też spotkania, na które tak bardzo się szykujemy, a w pewnym momencie okazuje się ze istnieje całkiem poważna, granicząca z pewnością, groźba nieuczestniczenia w tych miłych dla nas okolicznościach. Tak było właśnie w tym roku z moja wycieczką szlakami Green Velo.
O wyjeździe w lipcu 2019 roku na GV i trasie zaplanowanej przez Waldka wiedziałem już w sierpniu 2018 roku. Tuż po naszym powrocie i jeszcze na fali zachwytu odbyta wówczas wycieczka. Szykowałem się na nią jak widać od blisko roku. Przeglądałem sobie przewodniki i mapy, co by gdzie można zobaczyć nie zbaczając zbytnio ze szlaku. I tak w cudownej atmosferze zbliżającego się terminu wyjazdu dotrwałem do końca marca.
A tu sruuuuuuuuu z grubej rury życie dołożyło swoje 5 groszy.
Taaaa 5 groszy ????
Raczej milion groszy.
I niestety przez kwiecień, maj i kawałek czerwca właściwie nie wiedziałem czy moja tegoroczna przygoda ze szklakiem, w towarzystwie wspaniałych ludzi będzie możliwa do realizacji. A i niestety tydzień przed wyjazdem też jeszcze nie widziałem światełka w tunelu. Tak naprawdę to dopiero jak ruszył nasz pociąg w stronę Białegostoku, to wrócił uśmiech i nadzieja, że jednak jadę, że jednak będę mógł podziwiać to wszystko, co nam Green Velo daje, że spotkam się z Leną, Grzegorzem i Mateuszem z którymi poznaliśmy się dokładnie rok temu właśnie na jednym z odcinków tego szlak i że w końcu również z Walkiem i Andrzejem troszkę pośmigam na rowerze. Bo niestety przez kopniaka od życia i losu minęły mnie dwie fajne wycieczki i jedna mała wyprawa na Kaszubską Marszrutę. No cóż serce bolało, ale nie dało się tego przeskoczyć. Tak musiało być.
Byłem naprawdę szczęśliwy, zadowolony, uśmiechnięty i bardzo podekscytowany zbliżającymi się kilometrami pokonywanymi na rowerze. Oczywiście cały czas w głowie siedzi u mnie niestety zadra związana z moją sytuacja domową, rodzinna i jakieś chwile smutku dopadały mnie na trasie. Ale generalnie byłem naprawdę szczęśliwy, a niesamowita ekipa nie pozwalała mi na zbyt długie chwile smutku i zadumy.
Dobrze to psychologiczny obraz sytuacji mamy możemy w końcu ruszyć na trasę tegorocznej wyprawy GREEN VELO 2019.
Ale zanim ruszyliśmy na trasę szlaku, tak starannie przygotowaną przez Waldka musieliśmy już po raz drugi przełknąć gorzką, oj bardzo gorzką pigułkę zwaną kładki Waniewo-Śliwno. I w zeszłym roku i w tym roku specjalnie naszą stacją początkową były Łapy. Aby z nich dostać się do Waniewa, a potem niesamowitą atrakcją Narwiańskiego Parku Narodowego przejść i przepłynąć kładkami przez Narew do Śliwna, aby ruszyć dalej do szlaku. W zeszłym roku na drodze do szczęścia stanął nam człowiek i odbywający się kapitalny remont tej przeprawy, a w tym roku natura, która niestety skąpi nam wody i wody w rzekach po prostu brak. Szkoda, duża szkoda. Ponownie mogę tylko powiedzieć trudno, nie przeskoczysz tego człowieku i już.
Ruszamy, więc z Łap do Uhowa a potem do miejscowości Turośń Dolna do niebieskiego szlaku biegnącego przez Baciuty, Zawady, Gajowniki w pobliże Choroszczy gdzie wpijamy się na naszą drogę przewodnią, na nasz szlak wiodący i patronujący nam przez kolejne 4 dni. Szlak Green Velo.
Tak jak w zeszłym roku tak i w tym roku naszą główną atrakcja jest sam szlak GV i to, co znajduje się tuż przy niem. Nie zbaczamy specjalnie z drogi aby dojechać do innych atrakcji, chyba że jest to dosłownie kilkaset metrów i czasowo kilkanaście minut oderwania od szlaku. Dlatego w Białymstoku wybieramy opcję objazdu miasta, a nie wbijania się do centrum, gdzie pewnie stracilibyśmy bardzo dużo czasu. A dla niektórych z nas dzisiejsza podróż zaczęło się już o 3 nad ranem i dojazd do kwatery i odpoczynek to nadrzędny cel. Bezproblemowo mijamy Białystok i prujemy do Supraśla. Tu oczywiście trzeba zobaczyć zabytki miasta, troszkę pokręcić się po uliczkach, zerknąć tu i tam i ruszyć dalej w przepięknej scenerii Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej w kierunku kultowej wioski Królowy Most.
Nie było takiej mocy, która by mnie odwiodła od zrobienia sobie zdjęcia przy tabliczce z nazwą miejscowości. Nie ma takich zdjęć, po prostu nie robię sobie ich zbyt często, ale tu nie było siły, aby postąpić zgodnie z tym, co robię, a raczej nie robię.
Fota musiała być.
Później to już prosta droga do Michałowa gdzie mieliśmy swój pierwszy nocleg.
Dzień zakończony pysznym obiadem w pobliskim barze i trwającymi do wieczornych godzin spokojnych rozmowach przy nierozpalonym ognisku.
Super cudny dzień.
Trasa: początek to Łapy – Uhowo- Stoczki – Turośń Dolna – Dobrowoda – Baciuty – Zaczerlany i teraz tylko po szlaku Green Velo – Białystok – Supraśl – Kłodno – Załuki – Waliły – Waliły Stacja – Gródek – Pieńki – Michałowo.
Foto:
Wesoła ekipa na szlaku ku Green Velo © GOZDZIK
Już na trasie GV w okolicy miejscowości Choroszcz © GOZDZIK
I sam Pomnik © GOZDZIK
To również ten sam pomnik © GOZDZIK
I pomnik w całej okazałości © GOZDZIK
Na szlaku Green Velo w Białymstoku © GOZDZIK
Supraśl - Prawosławny Monastyr © GOZDZIK
Supraśl - Pałac Buchholtza © GOZDZIK
Supraśl i pałac w pełnej krasie © GOZDZIK
W Puszczy Knyszyńskiej © GOZDZIK
Dumny jestem z tego zdjęcia, ale do komendanta i księdza nie wpadałem :-) © GOZDZIK
Michałowo - Ratusz © GOZDZIK
Michałowo - Cerkiew © GOZDZIK
Michałowo - popołudniowe rozmowy przy ognisku. Oczywiście nierozpalonym © GOZDZIK
- DST 102.00km
- Teren 13.50km
- Czas 05:13
- VAVG 19.55km/h
- VMAX 32.20km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 262m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
Drugi dzień super weekendu - Szlakiem Szabli i Bagnetów
Niedziela, 7 lipca 2019 · dodano: 10.07.2019 | Komentarze 3
Niedziela
przywitała nas deszczem i mocnym wiatrem.
Całkowicie
to nas zaskoczyło. Zupełnie inna pogodę planowałem.
A
dzięki temu mogliśmy troszkę dłużej pospać.
Musieliśmy
najpierw przeczekać opady a potem troszkę poczekać aby słonko obsuszyło nam
drogę. Bo dzisiejsza trasa to w większości trasa asfaltowa.
Powiem
tak. Gdy przyjeżdżają do mnie goście to zawsze staram się aby wycieczka
zawierała i fajną ciekawą trasę, ale i posiadała kilka zabytków czy ciekawych
miejsc. Niestety pomału a właściwie prawie, że już wyczerpały się w większości
takie miejsca. Przez te kilka lat odwiedziliśmy już prawie wszystkie takie
atrakcje. Dlatego dzisiejsza wycieczka w głównej mierze miała mieć atrakcję
sama w sobie. Czyli sama tras miała być ciekawostką. Bowiem dzisiejsza trasa to
Szlak Szabli i Bagnetów, który przejechałem kilka lat temu i bardzo mi się
podobał. Oczywiście trasa ta zwierała kilka zabytków, ale te zabytki razem z
Daria i Rafałem już podczas ich wizyt w Głownie odwiedziliśmy. Jednak dziś była
z nami Lena i był Grzegorz z Dominikiem, dla nich te miejsca były nowe. Mogę,
więc śmiało powiedzieć, ze szlak, jako szlak miał być atrakcją dla wszystkich,
a cześć zabytkowa dla Leny, Grzegorza i Dominika. Oczywiście był w planach i
drugi wspólny mianownik, a mianowicie Muzeum Motoryzacji w Nieborowie, gdzie
mieliśmy zaplanowany dłuższy postój obiadowy.
Dobra
ogólny szkic dzisiejszego dnia mamy przejdźmy do szczegółów.
Ruszamy
z domu dość późno, bo po godzinie 10.00. Najpierw krótka wizyta nad głowieńskim
zalewem, a następnie przy dworku hrabiny Komorowskiej. Po chwili ruszamy na
właściwy szlak, na który wjedziemy tuż przed Bielawami. Pierwszy obiekt, przy
którym nie sposób się zatrzymać to Pałac w Walewicach. Z pałacem nierozłącznie
związana jest historia związku Marii z Łączyńskich Walewskiej i Napoleona
Bonaparte. Był on jednym z najsłynniejszych romansów XIX wieku. Do dziś jest
owiany wieloma tajemnicami, a jego owocem był syn Aleksander Colonna-Walewski –
późniejszy minister spraw zagranicznych Cesarstwa Francuskiego. Dziś to jedna z
większych i bardziej znanych stadnina koni, z którymi podczas krótkiego postoju
postanowiliśmy się zaprzyjaźnić.
Miło
się gawędziło przy niezwykłej urody koniach stadniny w Walewicach, ale czas
goni i trzeba ruszać dalej w stronę Soboty, gdzie odwiedzamy bardzo uroczy i
pięknie położony tuż przy Mrodze dworek zwany Zameczkiem, który powstał z
inicjatywy Augusta Zawiszy w II poł. XIX w. Tu też nie mogliśmy zabawić zbyt
długo. Po kilku zdjęciach ruszamy w dalsza trasę. Trasę, której odcinek szlaku od
Soboty do Łowicza i dalej do Bednar dla mnie osobiście najbardziej się podoba. Szlak,
bowiem wiedzie między polami, łąkami, sadami malowniczych i spokojnych wiosek
łowickich. Prawie cały czas wzdłuż Bzury. To bliżej to dalej od rzeki, ale cały
czas mieliśmy ją w zasięgu ręki. W tak pięknych okolicznościach przyrody
osiągnęliśmy miasto Łowicz. Miasto z wieloma zabytkami i ciekawymi obiektami,
ale nas niestety dopada głód i myśli nasze krążą tylko i wyłącznie wokół
schabowego z zmieniaczami. Zostawiamy, więc Łowicz w spokoju i mkniemy do
prywatnego browaru w Bednarach.
Klapa
nic ciekawego oprócz pysznego piwa nie ma.
Zostaje,
więc Nieborów i Muzeum Motoryzacji.
Ruszamy.
I
tu zapala się czerwone światełko.
Niesamowicie
mocno wiejący wiatr z prawej strony. Ojjjjjjj nie dobrze. Bo my właśnie zaraz
obieramy kierunek na prawo, czyli prawie przez 33 km będziemy mieli pod wiatr.
Ojjjjjj bardzo bardzo niedobrze. Ale o tym będziemy martwili się potem, jak
wyjedziemy na Chyleńcu z Puszczy Bolimowskiej. Teraz ważniejszy jest obiad, na
który nie mamy szans w muzeum (kolejka chyba z 50 osób) oraz w Oberży pod
Złotym Prosiakiem. Tu była kolejka do tego, aby w ogóle wejść i zająć stoli, a
co dopiero mówić o zamówieniu jedzenia. Dobra
wracamy wiec do Nieborowa i podjeżdżamy do bardzo niepozornego baru z napisem
Grill. Po wczorajszym wieczornym grillu jakoś nie mamy ochoty na ponownego, ale
nie ma wyjścia. Kiszki marsza grają tak, że ludzie się oglądają, co to za
orkiestra na rowerach jedzie. Podjeżdżamy, ludzi niewiele, więc pierwsza myśl to
taka że jedzenie kiepskie, albo mało, albo drogo, albo lichy wybór, albo……..
albo po prostu nie wiedzą że jest tu całkiem oki i lecą do tych wypasionych
restauracji. A tu i wybór duży i nie grillowy i porcje całkiem pokaźne i o
dziwo nawet dość smaczne i dobre. Pomijam frytki….. nie gadam o nich. Ale
schabowy i surówka super.
Najedzeni,
napojeni niestety troszkę też zmarznięci, bo pogoda pikuje w dół ruszamy w
dalszą drogę. Wiemy, że drogę przez mękę. Przynajmniej dla mnie. Z całej naszej
paczki mam najmniej przejechanych kilometrów w tym roku. Jestem najsłabszym
ogniwem tego łańcucha, który niestety na około 8 km przed domem pęka i jedzie
na samym końcu. Ale udało się z językiem do pasa, z oczami jak 5 zł z rybakiem
(pamiętacie taką monetę) docieram do domu.
Koniec
pięknego weekendu.
Koniec
chwil zapomnienia o kłopotach dnia codziennego
Wracam
do rzeczywistości.
Podsumowując
te dwa dni nie będę oceniał czy wycieczki były fajne, czy nie, czy atrakcje
były, czy nie itp. Na 100% te dwa dni, a właściwie to ta wycieczka nauczyła
mnie jednego. Nie można zaplanować jednej jedynej trasy wycieczkowej na dany
dzień. Nie można oprzeć jej o założenie, że będzie ładna pogoda i bezwietrzna i
spokojnie zrobi się zaplanowany dystans 100 km. Trzeba mieć jakieś trasę
alternatywą na nieprzewidzianą pogodę. Na to, że od rana może padać i trzeba
wyjechać później, i aby wrócić o sensownej godzinie, trzeba zrobić mniej
kilometrów. Następnie na to, że może bardzo mocno wiać i jazda po otwartym
terenie to istna mordęga. Dziś powinniśmy mieć trasę osłoniętą lasem i zrobić
połowę tego, co było do zrobienia.
Trudno
człowiek uczy się na błędach i ważne, aby nauka pozostała.
Obiecuję
ze w przyszłym roku będzie lepiej.
Daria,
Lena, Rafał Grzegorz, Dominik bardzo dziękuję wam kochani za odwiedziny, za
wspólne chwile na rowerze, za wieczorne grillowanie i nocne pogaduchy.
Trzymacie się ciepło i bezpiecznie i do zobaczenia na następnej wycieczce.
Trasa:
Głowno – Zgoda – Bielawy – Walewice – Sobota – Urzecze – Mystkowice – Bocheń –
Ostrów – Otolice – Łowicz – Zabostów Mały – Zabostów Duży – Kampania – Bednary
– Nieborów – Chyleniec – Bełchów – Seligów – Łyszkowice – Wola Lubiankowska –
Lubianków – Głowno.
Foto:
Sobota - Dworek Zameczek © GOZDZIK
Ekipa na trasie © GOZDZIK
Bzura niedaleko Łowicza © GOZDZIK
Ratusz w Łowiczu © GOZDZIK
- DST 52.80km
- Teren 45.00km
- Czas 03:54
- VAVG 13.54km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 210m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
Po Kampinoskim w doborowym towarzystwie
Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 09.07.2019 | Komentarze 4
Jak
bardzo pędzi ten czas można zaobserwować po jakiś wydarzeniach cyklicznych. Po
wydarzeniach, które przyjmują rangę wydarzeń corocznych. I takim wydarzeniem od
jakiś kilku lat jest wizyta Darii i Rafała w Głownie.
Czyli
Team Skowronki na gościnnych występach w Goździkowie.
Wydaje
mi się, że to było tak niedawno (i nie mówię tu o niespodziewanej chwilowej
wizycie w maju i małej 40-stce), że przecież dopiero, co się żegnaliśmy po
wspólnych wycieczkach do Rawy Mazowieckiej i po PKWŁ w maju 2018 roku, a tu już
nie wiadomo, kiedy rok minął i Skowronki są ponownie na wieczornych pogaduchach,
grillu i na szlakach Głowna i okolic.
Te
weekendy są wyjątkowe i pewnie o tym już nie raz przy tych wizytach wspominałem
i nie ma, co się nad tym rozwodzić, ale ten weekend był jeszcze bardziej
wyjątkowy. Wyjątkowość tego weekendowego czasu polegała na tym, że do naszej
wesołej kompanii dołączyli w sobotę Lena i Grzegorz, a w niedziele Dominik.
A
gdzie byliśmy i co zwiedzaliśmy???
Zaraz
wam opowiem.
Pierwszego
dnia czyli w sobotę rano ruszyliśmy w samochodową podróż do Leszna, aby tam
właśnie spotkać się z Leną i Grzegorzem i już wspólnie rozpocząć penetrację
Puszczy Kampinoskiej.
Wiadomo,
puszcza sama w sobie jest wielka atrakcją, jest jednym wielki i niemym
świadkiem naszej historii, jest wspaniałym kolorowym i różnorodnym teatrem
przyrody. Zróżnicowanym pod względem fauny i flory, ale i terenu. Górki,
pagórki, wzniesienia, zjazdy, mokradła, (choć niestety przy tej suszy, jaka
mamy nie miały takiego uroku) i piach. Wszystko można tu spotkać podczas jednej
wycieczki. Niestety dziś z uwagi na brak śniegu w zimie, na brak deszczu wiosną
na szlakach przeważał piach, piaseczek, piaseczuniek, piaszczycho… chyba we
wszystkich możliwych formach i odmianach był przez nas wysławiany. A
szczególnie przez Lenę, która na swoim rowerze, raczej nie do końca
przystosowanym do takiego terenu, pokonywała go z gracją i „uśmiechem”. Z takim
uśmiechem, że strach było się zbliżać na odległość pompki od roweru. Ale tak
naprawdę to wszystkim dał on nam trochę w kość. Chociaż było się z czego
pośmiać przy wieczornym grillowaniu.
Ale
nie można było iść tak bardzo na łatwiznę i do samych walorów przyrodniczych
należało coś jeszcze wyszukać na wyznaczonych szlakach. Pierwszym obiektem
który spróbowaliśmy chociaż zobaczyć przez ogrodzenie był pałac w Zaborowie.
Niestety teren prywatny, wstęp wzbroniony koniec kropka. Mkniemy więc do Wiktorowa
na cmentarz ofiar terroru hitlerowskiego. Jadąc dalej niebieskim dociekamy do
Zaborowa Leśnego i mogiły powstańców styczniowych 1863 roku. Trzymając się wciąż
niebieskiego szlaku odwiedzamy Lipków, następnie cmentarz wojenny w Laskach. Tu
zmieniamy kolor szlaku na czarny i ruszamy w drogę powrotną, którą nakreśliłem
tak :
Czarnym
do Sierakowa potem drogą do zielonego, myk na czerwony i tuż za Pomnikiem Niepodległej
Rzeczypospolitej Kampinoskiej wpadamy na żółty który zaprowadzi nas do miejsca rozpoczęcia
dzisiejszej wycieczki.
Na
samym końcu już tuż przy Lesznie dopadł nas mały i przyjemny deszczyk. Chwila
na spakowanie sprzętów i ruszamy do Głowna na obiadokolację przy ognisku.
Dzień
można uznać za zakończony, a ze gadało się fajnie to i w towarzystwie Darii,
Grzegorza, Beatki i mojego syna przywitaliśmy niedzielę.
Trzeba
iść spać nie ma rady.
Jutro
kolejny rowerowy dzień się szykuje.
Trasa
– Leszno – niebieskim przez Zaborów – Zaborów Leśny – Lipka – Laski – czarnym –
Izabelin – Sieraków – zielonym do czerwonego i czerwonym przez Wiersze do
żółtego – Leszno
Foto:
Wiktorów i Cmentarz ofiar terroru hitlerowskiego © GOZDZIK
Zaborów Leśny © GOZDZIK
Tablica informacyjna przy kościele w Lipkowie © GOZDZIK
Lipków i chwila odpoczynku. Od Prawej Grzegorz, Lena Daria, Rafał © GOZDZIK
Laski i cmentarz wojenny © GOZDZIK
Na żółtym © GOZDZIK
- DST 70.60km
- Teren 4.50km
- Czas 03:20
- VAVG 21.18km/h
- VMAX 31.70km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 108m
- Sprzęt VAMP-irek
- Aktywność Jazda na rowerze
Między Łowiczem a Łowiczem
Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 01.07.2019 | Komentarze 1
Przegrałem dziś nierówną walkę z upałem.
Tak by trzeba zacząć dzisiejszą relację.
Nie miałem szans. O ile od rana jeszcze walczyłem to tak około 13.00 powiedziałem sobie dość i skierowałem się na stację PKP w Łowiczu.
Założenie dzisiejszej wycieczki było takie, że rano jadę pociągiem do Łowicza, a następnie takim małym ślimaczkiem wracam do Głowna.
Ale tak jak na wstępie napisałem poległem i wcale się tego nie wstydzę. Bo i tak dystans jak na te warunki mnie zadowala. Frajdę z jazdy miałem, schron w Sierzchowie zaliczony i małe piwko w prywatnym Browarze w Bednarach. Tak, więc wycieczkowo – turystycznie dzień udany. A to, że wieczorem na ramionach można było spokojnie jajko sadzone robić to inna sprawa i nie ma nic wspólnego z rowerem. I takiej wersji będę bronił jak niepodległości.
Ojjj a tak naprawdę to trzeba się przyznać do tego że się człek starzej. Jeszcze 10-15 lat temu takie upały nie robiły na mnie większego wrażenia i kręciło się ponad 100 km.
- Waldku pamiętasz upały jakie mieliśmy tuż przed twoim wyjazdem z Polski na Mazurach ???. Nigdy nie zapomnę przylepiającego się asfaltu do bieżnika opon.
A teraz ojjjjj .......................
Dobra nie ważne normalna kolej rzeczy. Ważne aby zdrowie było, chęci i grupa fajnych ludzi co by chcieli ze mną czasami pokręcić tu i ówdzie.
Trasa: Łowicz – Zielkowice – Placencja – Parma – Polesie – Stachlew – Sielce Prawe – Wola Makowska – Mokra lewa – Skierniewice – Ziemiary – Bolimów – Sokołów – Jasionna – Sierzchów – Jasionna – Bednary Kolonia – Bednary – Kompina – Zabostów Duży – Zabostów Mały – Łowicz
Foto:
Skierniewice - park przy Pałacu Prymasowskim © GOZDZIK
W Skierniewicach przy pałacu © GOZDZIK
Prawie jak na Green Velo - Wspaniała trasa między Skierniewicami a Bolimowem © GOZDZIK
Rezerwat Rzeki Rawka © GOZDZIK
Schron w Sierzchowie © GOZDZIK
Sierzchów - schron © GOZDZIK
- DST 52.00km
- Teren 22.00km
- Czas 02:50
- VAVG 18.35km/h
- VMAX 34.80km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 295m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
Nieplanowany rowerowy wypadzik
Niedziela, 23 czerwca 2019 · dodano: 24.06.2019 | Komentarze 2
Miał być długi weekend bez roweru. Bo po pierwsze miały być burze
i deszcze, a po drugie to w końcu trochę więcej czasu aby ogarnąć trochę ogród,
kwiaty, bluszcze i inne takie co o rosną bez zastanowienia, a po trzecie to po
prostu miałem chęć pobyć trochę w domu.
Do pracy wychodzę przed 6.00 z pracy wracam przed 18.00. Najnormalniej
w świecie chciało mi się posiedzieć w domu na balkonie z kawką i dobrym ciastem
I dokładnie tak było w czwartek, w piątek bo urlopik miałem
i w sobotę. Natomiast niedziela wyszła trochę inna. Znaczy inna z założenia. Bo
choć z założenia miało nie być roweru to jednak małe 50 kilometrów po
Wzniesieniach Łódzkich jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Planowany na dziś
obiadek nie był zbyt wymagający więc nie zastanawiając się zbyt długo pomknąłem
na szlaki PKWŁ.
Trasa: Głowno – Kalinów – Bratoszewice – Rokitnica - Stryków
– Cesarka – Warszewice – Dobieszków – Skoszewy Stare – Warszewice – Bartolin –
Skoszewy Stare – Sierżnia – Anielin – Lipka – Niesułków – Nowostawy Dolne – Szczecin
– Kalinów – Głowno
Foto:
W oddali Skoszewy Stare i Sanktuarium Maryjne © GOZDZIK
Drogami i szlakami PKWŁ © GOZDZIK
I gdzieś po drodze © GOZDZIK
- DST 56.80km
- Teren 32.00km
- Czas 03:45
- VAVG 15.15km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 696m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
Pilica i Okolice
Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 14.06.2019 | Komentarze 3
Powrót do Pilicy i jej najbliższych okolic to wycieczka
sentymentalna. Powrót do chwil kiedy to jeszcze z żonką Beatką jeździliśmy
razem na cały dzień w Jurę. Rok 2008 to był ostatni rok takich wypadów. Czyli
trochę czasu minęło, a wspomnienia zostały, żal i smutek za tamtymi dniami przyszedł
teraz. To były naprawdę fajne, ciekawe i przyjemne wycieczki.
Teraz jest inaczej.
Też wspaniale, ciekawie, wesoło i poznaje wspaniałych ludzi.
Ale tamtych czasów wspólnych wycieczek mimo wszystko mi brakuje.
Czy jeszcze kiedyś będą ????
Nie sądzę.
Ale teraz jest teraz, jest tak jak jest i muszę się cieszyć
z tego co jest, bo jeszcze miesiąc temu nie myślałem o tym że w ogóle w tym
roku gdzieś się uda wjechać. A dziś coraz śmielej myślę o tym że uda się
wyjechać z bardzo ciekawą i wspaniałą ekipą na szlaki Green Velo. Ale o tym
cicho sza aby nie zapeszyć.
Dzisiejsza wycieczka w całości została opracowana i przygotowana
przez Darie i Rafała, za co jestem im bardzo wdzięczny i ślę podziękowania. Podziękowania
również dla wszystkich uczestników tej wycieczki za atmosferę, za radochę
wspólnego rowerowania po prostu za to że byli. I że kolejny raz mogłem poznać
nowych wspaniale zakręconych ludzi.
A skoro w środku relacji pojawiły się podziękowanie więc może
wymienię uczestników tej wycieczki. Nasze panie Daria, Kasia i Ewa oraz panowie
Rafał, Marcin, Dominik, Sylwek, Maciek, Tomek i Mateusz ……… Naprawdę doborowa
ekipa.
Dobra czyli wstęp i zakończenie właściwie mam. Teraz by
wypadało cos powiedzieć o samej wycieczce. Czyli o sercu tego dnia.
A sercem były miejsca które odwiedziliśmy. Miejsca do
których wiodły drogi kręte, szutrowe, piaszczyste pod górkę i z górki, leśne
dukty i asfalty. Cała sieć drogowych żył dających życie sercu.
Na dzień dobry był podjazd pod historyczną Góra Św. Piotra,
na której widoczne są pozostałości dawnego modrzewiowego kościółka Św. Piotra i
Pawła z XVI wieku w postaci drewnianej, małej dzwonnicy. Ledwo co udało mi się
złapać oddech, oczy wsadzić na swoje miejsce i wyciągnąć język z łańcucha ruszyliśmy
dalej do miejscowości Wierbka. Tam odwiedziliśmy ruiny pałacu. Pałac w Wierbce
to jeden z najmłodszych zabytków, a równocześnie jeden z tych ,o których
niewiele wiadomo. Zbudowany został dla Aleksandra Moesa. Ukończony został około
1889 r. Na pałacowym terenie przywitała nas naprawdę wspaniała delegacja. Myślę
że na bank około miliona komarów. Wygłodniałych, chudzieńkich komarów, oj
przepraszam wycieniowanych i smukłych
komarzyc. Niektóre z nich leża do dziś najedzone jak bąki. Tu musiał nastąpić
szybka ewakuacja i jedziemy dalej pod Góry Baranie w Cisowej, a potem na Udórz.
Aby na podjeździe do zamku po betonowych płytach stwierdzić,że sił zero jest. Na zamku kolejne
przywitanie w postaci chmury komarów. Chyba poszła jakaś fama po zamkach i płacach
że darmowe żarcie przyjeżdża dobrowolnie. Bo naprawdę powitania były godne.
Potem były lody w Wolbromiu , jakiś kamieniołom, Jaskinia
Jasna, Zegarowe Skały, wdrapywanie i to dosłowne drogą krzyżową na Grodzisko
Pańskie, Zamek Smoleń, kirkut w Pilicy i…… i na rynku w Pilicy czas rozstania
nadszedł.
To był wspaniale spędzony dzień.
Niektórzy moi znajomi pytają . Mariusz jaki to sens wstać o
4 rano, jechać prawie 200 kilometrów w jedną stronę aby pojeździć, umordować
się, spocić na rowerze podczas 50 kilometrowej wycieczki ???. Tak sobie myślę
że nie ma sensu im tego tłumaczyć. Nie zrozumieją.
Zresztą sam siebie też nie do końca rozumiem. Czasem szkoda
mi benzyny na podróż do Łodzi do pracy, aby szybciej wrócić do domu i jadę pociągiem
a na wycieczkę rowerową leje do baku na ful i jadę. I nie żałuje żadnej z
takich wycieczek.
Jeszcze raz dziękuję i choć było ciężko i trudno to już myślę
o tym abyśmy w sierpniu gdzieś na tych Jurajskich Szlakach ponownie się
spotkali.
Trasa Miedzy Pilicą a Wolbromiem.
Foro :
Na Górze Św. Piotra © GOZDZIK
Pilica w Pole - Góra Św. Piotra © GOZDZIK
Pałac w Wierbce © GOZDZIK
Ekipa na trasie © GOZDZIK
Takie widoki to miód na moje serce © GOZDZIK
Ruiny zamku Udórz © GOZDZIK
Widok z Grodziska Pańskiego © GOZDZIK
W oddali Smoleń © GOZDZIK
Na rynku w Pilicy - przygotowania do wycieczki. © GOZDZIK
- DST 61.00km
- Teren 29.50km
- Czas 03:10
- VAVG 19.26km/h
- VMAX 45.70km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 355m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
W końcu po PKWŁ
Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 03.06.2019 | Komentarze 2
Niestety straconego czasu już się nie da nadrobić nawet, jeśli udaje się teraz wyjść na rower już trzeci weekend z rzędu, a i czwarty też się zapowiada bardzo rowerowy.
Sobota, co prawda z różnymi dziwnymi obowiązkami, ale za to niedziela była piękna i całkowicie rowerowa. Na wspólne rowerowanie po Wzniesieniach Łódzkich udało mi się namówić jeszcze Dominika, który przyjechał do mnie z samego rana. Z takiego rana, że nawet nie byłem przygotowany na jego przybycie, ale przy dobrej kawie nawet nie zauważył tego, że dopiero rozpoczynam przygotowania do wycieczki.
Plan na dziś był prosty.
Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich. I już.
A, że Dominik rzadko tu bywa, więc wybór trasy i miejsc nie był zbyt trudny.
Pojechaliśmy moimi ulubionymi drogami, duktami, trasami, szlakami i miejscami.
Nie widzieliśmy się ponad dwa miesiące więc droga upływała nam na pogaduchach i opowieściach, przede wszystkim Dominika, o jego ostatnich wycieczkach i wyprawach. Nawet nie wiadomo jak i kiedy upłynął nam czas przeznaczony na dzisiejszą wycieczkę. I powiem szczerze, że wyliczony on został prawie, co do minuty, bo jakieś 30 minut po tym jak Dominik odjechał luną taki rzęsisty deszcz, że świata nie było widać, a ja stałem się zakładnikiem w swoim garażu, z którego nie udało mi się uciec przed deszczem.
I tak biedny bez żadnych napojów czekałem aż trochę przestanie padać.
A jeśli chodzi o sama wycieczkę to było cudownie. Przepięknie pachnie kwitnąca akacja, przy której uwijają się roje pracowitych pszczółek, zieleń po ostatnich opadach jest tak cudownie wysycona, aż oczy bolą patrzeć. Widoczki z niektórych punktów naszej dzisiejszej trasy piękne. Myślę, że miejsca które dziś pokazałem Dominikowi takie jak : grodzisko stożkowe z XIV w w Dmosinie Drugim, Młyn w Dąbrówce Małej, Zespół przyrodniczo-krajobrazowy Górnej Mrożycy, Las Janinowski i rezerwat Parowy Janinowskie, cmentarz wojenny w Poćwiardówce i na koniec „Czarny Staw” w lesie na Kalinowie, spodobały się i przyjedzie jeszcze na moje wzniesienia.
Trasa: Głowno - Borki - Dmosin - Lubowidza - Wola Cyrusowa - Dąbrówka Duż - Dąbrówka Mała - Marianów Kołacki - Tadzin - Stara Grzmiąca - Buczek - Janinów - Poćwiardówka - Nowostawy Dolne - Kalinów - Głowno.
Foto:
Tablica informacyjna © GOZDZIK
A oto i nasze Grodzisko © GOZDZIK
Na szlaku w PKWŁ © GOZDZIK
Przeprawa przez Mrożycę © GOZDZIK
Widoczki w PKWŁ... gdzieś na szlaku © GOZDZIK
Też gdzieś na szlaku w PKWŁ © GOZDZIK
- DST 52.70km
- Teren 10.00km
- Czas 02:39
- VAVG 19.89km/h
- VMAX 35.30km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 217m
- Sprzęt GIANT TALON
- Aktywność Jazda na rowerze
Na kawe i małą 40-stkę......
Sobota, 25 maja 2019 · dodano: 28.05.2019 | Komentarze 4
Zaczęło się niewinnie.
Telefon od Rafała z zapytaniem czy mogą z Darią wpaść w sobotę
na kawę do Głowna ?
Nooo sobota to mi pasuje, bo w niedzielę jako ojciec
chrzestny prowadzę ostatniego chrześniaka do komunii. Może prowadzę to dość duże
nadużycie, ale pod kościołem byłem.
Teraz już zostały tylko dwie 18-osiemnastki i 4 wesela do finansowego
zabezpieczenia hihihihi.
Dobrze ale wracajmy do kawy.
W piątek wieczorkiem kolejny niewinny sms…..
Tym razem Daria informuje że w sobotę będzie jednak bardzo
ładna pogoda.
Podchwytuję więc temat i pytam czy może nie chcecie zabrać rowerów.
Na małe niezbyt trudne 40 km czemu nie. Brzmi odpowiedź
Darii.
Cudna sprawa kawa i rowerek.
Co prawda pomysłu na trasę nie mam bo przecież Skowronków
nie zabiorę na jakiś tam zwykły objazd Głowna i okolic. Więc czym prędzej
wieczorową piątkową porą siadam do map i patrzę gdzie i co by tu można na małe
40 kilometrów zaplanować.
Udało się. I było całkiem fajnie.
To znaczy mam nadzieje, ze tak było hihihi.
Było trochę lasu, trochę wsi, trochę miasta, trochę wzniesień,
trochę zjazdów, trochę pola, trochę szutru, trochę piachu, trochę asfaltu……. no
właśnie takie małe trochę 40 kilometrów, a dokładnie 50 z haczykiem.
Ale dziś nie kilometry było najważniejsze. Dziś było ważne
spotkanie z Daria i Rafałem po wielu miesiącach. Pogaduchy te poważne i te
śmieszne. Możliwość powiedzenia tego co na serduchu leży albo je kuje. Pośmianie
się i chociaż na chwilkę zapomnienie tych ostatnich kilkunastu tygodni. Bo dla mnie
takie wyjście na rower to taki powrót do mojej normalności. Kiedy wiem, że mogę
spokojnie zostawić kłopoty domowe w domu i nie wymkną się spod kontroli, a ja
idę na rower. Straszna normalność co…. Ale dla mnie to dużo.
Dziękuję wam bardzo za kawowo-rowerową wizytę.
PS.
Tylko pamiętajcie to że byliście dziś u mnie nie zwalnia was z
przyjazdu na weekendowe rowerowanie i grillowanie.
Trasa: Głowno – Ziewanice – Antoniew – Domaradzyn – Pludwiny
– Koźle – Tymianka – Stryków – Smolice – Smardzew – Zelgoszcz – Dobra – Michałówek
– Ługi – Cesarka – Warszewice – Niesułków – Nowostawy Górne – Kalinów – Głowno.
A swoją drogą to właśnie wpadł mi pomysł na trasę „Dookoła Głowna”
– gdzie właśnie będzie wszystkiego po trochu. Tak zdecydowanie tak.
Foto:
Natura 2000 - Szczypiorniak © GOZDZIK
Leśne dogi © GOZDZIK
Skowronki na trasie © GOZDZIK